23 stycznia 1995 roku to data, która na zawsze zapisała się w historii sanockiego hokeja. W tym dniu, nad ranem, miał miejsce tragiczny wypadek sanockich hokeistów w Gniewoszówce ? kilkanaście kilometrów od Sanoka. Zginęły trzy osoby, Piotr Milan, Tomasz Och i Izabela Suska.
Dbając o to, aby nigdy nie zapomnieć o tej chwili, przedstawiamy relacje jednego z uczestników tego feralnego zdarzenia.
Nie mogę uwierzyć w to, co się stało... ? mówi Marek Pomykała, jeden z uczestników tragicznego wypadku w Gniewoszówce.
? W autokarze jechało 30 osób - 20 hokeistów, 2 trenerów, lekarz, pracownica klubu z 12-letnią córką i szwagierką, Iza - dziewczyna Rafała, Tomek - sympatyk drużyny zabrany z Krakowa, kierowca, no i ja. Siedziałem po prawej stronie przy oknie. Po kolacji w Przebieczanach ruszyliśmy w dalszą drogę. Włączyli jakiś film na video, w trakcie którego zasnąłem. Obudził mnie krzyk. Odruchowo wyciągnąłem ręce przed siebie, choć jeszcze nie bardzo wiedziałem, co się dzieje. Potem był już tylko straszny huk, dźwięk tłuczącego się szkła i zgniatanej blachy. Straciłem przytomność. Ocknąłem się już poza autobusem - nie pamiętam dobrze, czy sam się wyczołgałem przez rozbite okno, czy ktoś mnie wyciągnął. Usłyszałem płacz dziecka i jakiś głos uspokajający: ?nie płacz, mama żyje?. Pozbierałem się z trudem. Czułem ból w klatce. Jarek krzyknął, że Piotrek jest zaklinowany ? kilka osób pobiegło za lekarzem. Słyszałem, jak trener Radwański mówił, że czegoś nie da się zrobić, ale nie wiedziałem o co chodzi. Pojawili się jacyś ludzie. Ciągle nie bardzo wiedziałem, co się dzieje ? byłem chyba w szoku. Pamiętam, że ktoś nagle zaczął krzyczeć: ?pożar, pożar!?, ale to były tylko tylne światła autokaru?
Moja pierwsza logiczna reakcja, to chęć wybiegnięcia na drogę, kiedy zauważyłem odblask reflektorów nadjeżdżającego chyba od Rymanowa samochodu. Zacząłem się wspinać po skarpie, ale było bardzo stromo i ślisko ? przewróciłem się. Poczułem silny ból. Pomyślałem, że mam złamany obojczyk. Co dziwniejsze, nie pojawił się żaden samochód. Zacząłem wątpić w to, co widziałem przed chwilą. Później okazało się, że wpadł do przeciwległego rowu? Strasznie wiało, czułem zimno. Ciągle zastanawiałem się, czy to jest prawda czy sen.
Próbowaliśmy się schronić między ścianą rowu, a bokiem przewróconego autokaru. Pamiętam Wojtka, który wynosił przez okna kurtki i koce. Otulano nimi kobiety i najciężej rannych. Kiedy przyjechała straż, poszedłem na drugą stronę zobaczyć jak tną blachę. To, co zobaczyłem, wyglądało nieprawdopodobnie ? dach przylegał prawie do siedzeń, a w równych odstępach spod autokaru wystawały trzy pary nóg? Reszta była niewidoczna. Stał koło mnie Rafał. Podszedł Jarek. Pamiętam jak powiedział, że Iza i Piotrek nie żyją, bo nie wyczuwa tętna. Zacząłem krzyczeć, żeby przestał! ?Marek, ja jestem lekarzem? ? powiedział. Poczułem jak robi mi się słabo...
Strażacy nie byli w stanie nic zrobić.
Wpuścili nas do swoich samochodów, żebyśmy się trochę ogrzali.
Pierwsza karetka zabrała kobiety z dzieckiem, druga ? Darka, który
wydawał się być w najgorszym stanie, Andrzeja, Daniela, trenera i
mnie. Andrzej od razu wiedział, że ma złamany obojczyk. Mówił,
że czuje jak mu kość przez skórę wychodzi. Daniel miał bardzo
głęboką ranę na policzku, trener znajdujący się przez cały
czas trwania akcji w szoku, nie czuł bólu - aż okazało się, że
złamał obojczyk i rozerwał staw barkowy. Ja miałem całe ręce we
krwi, czułem ogromny ból w okolicach klatki, stawu i kręgów
szyjnych. Założono mi kołnierz podejrzewając ich uszkodzenie.
Mówiłem chyba coś bez sensu. Pamiętam, jak ktoś cały czas mnie
uspokajał. W szpitalu zaopiekowano się nami bardzo dobrze. Okazało
się, że Andrzej i trener muszą tam pozostać. Reszta wróciła do
Sanoka. Tibora odwieziono do sanockiego szpitala ? skarżył się
na silny ból nerek. Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się
stało?
/jot/
Tygodnik Sanocki, kilka dni po wypadku 1995 r.
PIOTR MILAN (1971 ? 1995)
Był jednym z najbardziej
utalentowanych hokeistów STS-u. Już w wieku 16 lat zadebiutował w
pierwszej drużynie ówczesnej Stali, grywał też w reprezentacjach
Polski juniorów. Mimo nie najlepszych warunków fizycznych należał
zawsze do najwaleczniejszych zawodników na lodzie. Jego kariera nie
układała się jednak harmonijnie. Miał kłopoty z sercem, przez
jakiś czas musiał zrezygnować z uprawiania sportu
Rok przed
tragiczną śmiercią podjął studia na krakowskiej AWF i przeniósł
się do Cracovii. Pierwszy mecz w nowych barwach rozegrał w Sanoku
przeciwko STS-owi. Był remis 1-1, a gola dla Cracovii strzelił
właśnie Piotrek. W Cracovii grał do grudnia 1994 roku. Był w tym
sezonie w znakomitej formie. Kłopoty organizacyjne tego klubu
sprawiły, że postanowił wrócić do STS-u. Miał pomóc sanoczanom
w awansie do play offu. Strzelał sporo bramek. Ostatniego gola w
lidze zdobył w piątkowym meczu przeciwko Cracovii. TO BYŁO JEGO
POŻEGNANIE Z ?TORSANEM? I KIBICAMI.
Tygodnik Sanocki
25 stycznia 1995 roku kilka tysięcy ludzi pożegnało na cmentarzu przy ul. Rymanowskiej Piotra Milana. Na trumnie obok kwiatów położono koszulkę z numerem ?7?, w której Piotrek reprezentował Sanok na lodowiskach całego kraju. Od tego czasu numer ten jest zastrzeżony i żaden zawodnik nie może grać z nim w Sanoku. W tym samym dniu w Olchowcach odbył się pogrzeb drugiej ofiary wypadku ? Tomasza Ocha. Z kolei dzień później na cmentarzu przy ul. Rymanowskiej pożegnano Izabelę Suską.
Gazeta Wyborcza
Arkadiusz Burnat jest jednym z
hokeistów, który jechał w tamtym autokarze
powiedział: ? Najbardziej ucierpieli ci, którzy
siedzieli z lewej strony. Zdrzemnąłem się. W pewnym momencie
obudziły mnie krzyki i poczułem, że autobus zaczął się
przechylać. Złapałem się siedzenia i to mnie chyba uratowało.
Potem ujrzałem nad sobą niebo i kołyszący się autobus, który
przy przechyle przygniatał mi klatkę piersiową. Myślałem, że
już po mnie. Nagle usłyszałem głos Tomka Jęknera, abym
wychodził. Myślałem, że zostaliśmy tylko z Tomkiem, ale po
chwili usłyszeliśmy także inne głosy. Wybuchła panika, ktoś
krzyknął, że się pali, więc zaczęliśmy biec w pola. Okazało
się, że to migały tylne światła. Było strasznie zimno i
potwornie wiało. Chcieliśmy wyjść na jezdnię, ale wiatr był tak
silny, że było to niemożliwe.
Ten tragiczny dzień pamięta
również Marcin Ćwikła: ? To był dla nas ogromny
szok. Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ktoś zginął.
Razem z chłopakami próbowaliśmy przewrócić autobus na bok,
jednak nie daliśmy rady.
Z ustaleń policji wynika, że
osoby, które zginęły, w momencie katastrofy wypadły wraz z
rozbitymi szybami i zostały przygniecione przez autobus. Wóz
ratownictwa drogowego oraz wóz bojowy PSP, które dotarły na
miejsce tragedii kilkadziesiąt minut później, mimo iż dysponowały
nowoczesnym sprzętem, nie były w stanie podnieść leżącego
pojazdu. Dopiero tuż przed godz. 7 za pomocą dwóch wielotonowych
dźwigów sprowadzonych z Rafinerii Jedlicze i krośnieńskiego WSK
wyciągnięto autokar z rowu i wydobyto ciała trzech osób, które
zginęły w wypadku.
Materiały z archiwum Grzegorza Michalewskiego.
(źródło: hokej.net)
0 0
CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM !!!
0 0
STS!!!